Kasia Król – we Wspólnocie Emmanuel od czerwca 1998 roku, nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej, katechetka. Wspólnotę Emmanuel poznała dzięki Światowym Dniom Młodzieży
w Paryżu oraz spotkaniom modlitewnym organizowanym w Parafii Św. Jakuba w Warszawie.
Przez wiele lat wychowawczyni klas 1-3; od września 2018 zaangażowana w misję w Parafii Niepokalanego Poczęcia NMP na Wrzecionie w Warszawie i katechetka w szkole integracyjnej.

Przyglądanie się drodze życia konsekrowanego do Celibatu dla Królestwa we Wspólnocie Emmanuel rozpoczęła dość dawno: w październiku 2000 roku. Już wtedy Pan Bóg pokazał jej swoją łagodną Miłość i piękno relacji oblubieńczej. Jednak trudniej było w to uwierzyć i odpowiedzieć… Rozpoczął się czas zmagania i…uciekania. Dobrze, że była Wspólnota. Domostwa, radość wspólnej służby
i modlitwy, akompaniament, weekendy, rekolekcje, ewangelizacja. I osobista relacja z Chrystusem: wiele godzin spędzonych na adoracji Najświętszego Sakramentu, Sakrament Pojednania, codzienna Eucharystia. I do tego pasja pracy zawodowej: służba Dzieciakom i ich Rodzinom w ramach pracy wychowawczej w klasach 1 – 3.

Po latach zmagań refleksja, że przecież: „To nie wyście Mnie wybrali, ale JA WAS WYBRAŁEM”
(J 15,16).
Miłość jest darmowa, wybranie jest darmowe. Na nie się nie zasługuje. Inicjatywa jest zawsze po stronie Pana Boga, który jest Miłością; jest cichy, pokorny, cierpliwy…
I wreszcie Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłam się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś
(patrz: Jr 20,7).

W październiku 2017 po etapie tzw. przyjęcia i rozeznania, po czteroletniej formacji podjęła pierwsze zaangażowanie na drodze do Celibatu dla Królestwa we Wspólnocie Emmanuel. Jest szczęśliwa i na „swoim miejscu”. Dziękuje Panu Bogu za to powołanie, ale też wszystkim braciom i siostrom ze Wspólnoty Emmanuel i Bractwa Jezusowego, którzy swoją modlitwą i codziennym świadectwem podtrzymują ją w tym powołaniu.

„Być w świecie, nie będąc z tego świata”. Żyć w świecie radami ewangelicznym, jako świecka osoba konsekrowana. Mieć braci i siostry, których Pan Bóg powołał w tej samej Wspólnocie, jako ich drodze do świętości. Razem się modlić, ewangelizować, podejmować różne misje ze względu na służbę Panu Bogu i Kościołowi. Czyż może być coś piękniejszego?

Dziewczyny, nie wahajcie się! Jeśli Pan Bóg wzywa, Jemu zawsze mówi się „TAK”.

Julia Wieczorek – inżynier niepraktykujący z wykształcenia (specjalność: uzdatnianie wody i ścieków), nauczyciel chemii i przyrody z zamiłowania. Dawno temu zakochała się w misjach, a od czasu dwuletniego pobytu w Lubumbashi (Demokratyczna Republika Konga) próbuje nie mówić ciągle o Afryce 😉

A na poważnie: Wspólnotę poznała w Paray le Monial w 1995 roku i to, co poruszyło ją najbardziej to przenikająca obecność Jezusa Eucharystycznego. Od tamtego czasu pozostaje wierna Eucharystii i adoracji.

Drogę życia konsekrowanego rozpoczęła w 2003 roku jeszcze w rodzinnych Gliwicach. W 2008 roku przeniosła się do Warszawy, żeby udało się utworzyć fraternię osób konsekrowanych. W 2010 roku podjęła pierwsze zaangażowanie w celibacie ze względu na Królestwo, a w 2015 zaangażowanie definitywne. Od wielu lat zajmuje się misjami, a od swojego powrotu z Afryki jest koordynatorką Fidesco Polska – wspólnie z ekipą przygotowuje wolontariuszy do wyjazdu i wspiera ich w czasie misji. Pracuje w szkole podstawowej jako nauczyciel chemii i przyrody i lubi wraz z dziećmi i młodzieżą poznawać ciągle nowe rzeczy.

Ania Semaniak -Wspólnotę Emmanuel poznała w 1998 roku.
Na drogę konsekracji we Wspólnocie Emmanuel wstąpiła w roku 2002.

Ania Kaczmarek – obecna we Wspólnocie Emmanuel od kwietnia 2005 roku, drogę do życia konsekrowanego rozpoczęła w 2008 roku.

Absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu – specjalizacja filmoznawstwo. Miłość do Pana Jezusa, okazała się jednak silniejsza od miłości do literatury i filmu – „Jak Ty wiesz i chcesz, tak czyń ze mną Panie!” św. Filip Neri.

Pracuje w Urzędzie Miasta Poznania. Mieszka w Poznaniu.

Kasia Dzierżanowska – we Wspólnocie Emmanuel od roku 2006.
Podjęła zaangażowanie w celibacie dla Królestwa Bożego od października 2019.
Pracuje jako polonistka w warszawskim liceum.

Fragment książki Wydawnictwa Esprit “Dzięki Bogu, jestem zakonnicą”
autor: Małgorzata Terlikowska

Małgorzata Terlikowska – autorka książki “Dzięki Bogu jestem zakonnicą”, żona i mama 5 dzieci 🙂

Julia Wieczorek –  kobieta konsekrowana (nie zakonnica) ze Wspólnoty Emmanuel

W życiu nie chodzi o święty spokój

Co kryje się pod określeniem „kobieta konsekrowana”?

To znaczy tyle, że jestem związana z Panem Jezusem.

To było dla Ciebie oczywiste, żeby związać się z Panem Jezusem, czy miałaś inny pomysł na swoje życie?

Nie, to była pewna droga. W czasach nastoletnich generalnie myślałam o małżeństwie, były nawet jakieś sympatie. Ale kiedy miałam kilkanaście lat, poznałam Pana Jezusa, nawróciłam się i w świadomy sposób zaczęłam się modlić i zbliżać do Niego. Wtedy uwierzyłam, że On naprawdę mnie kocha i zależy Mu na moim szczęściu. Kiedy miałam dwadzieścia kilka lat zaczęłam się zastanawiać, jak się odkrywa powołanie. Czy to jest tak, że mamy do wyboru jakieś drogi, które wybieramy i nimi idziemy? A może jest tak, jak głosi kerygmat, że Bóg nas miłuje i ma dla każdego szczególny zamysł? Modląc się, zobaczyłam, że rzeczywiście jest tak, że Pan Bóg ma jakiś pomysł na moje życie, a moim zadaniem jest go odkryć. I ostatecznie go odkryłam.

Mówiłaś, że się w pewnym momencie otworzyłaś się na modlitwę, nauczyłaś się świadomie modlić. Czy pojawił się na przykład ktoś, kto ci pokazał, jak się modlić, czy po prostu sama odkrywałaś modlitwę?

To było różnie. Wyrosłam w rodzinie katolickiej, rodzice prowadzili mnie do kościoła, więc od dzieciństwa jakoś się modliłam. Jak zaczęłam samodzielnie myśleć, to miałam pragnienie czegoś więcej. Wtedy usłyszałam o Oazie. Umówiłam się z koleżanką z klasy, bo we dwie to lepiej, i poszłyśmy na spotkanie. Ta wspólnota wprowadziła mnie w taką modlitwę osobistą, głębszą.

W rozmowę z Panem Bogiem?

Ale także w czytanie Pisma Świętego. Miałam wrażenie, że kiedy w głębi duszy zwracam się do Boga, to on mi w jakiś sposób odpowiada. To nie oznacza, że miałam jakieś mistyczne wizje. Czułam po prostu, że dane Słowo mnie osobiście dotyka.

Będąc w Oazie, zaczęłaś zastanawiać się, co zrobić ze swoim życiem?

Na studiach pojechałam na rekolekcje ignacjańskie. Tam otrzymałam potwierdzenie, że zamysł Pana Boga wobec mnie jest szczególny i poczułam wezwanie do innej drogi niż małżeństwo.

Myślałaś na przykład o jakimś zgromadzeniu zakonnym, takim tradycyjnym, habitowym?

Był taki moment, ale długo się nad tym nie zastanawiałam. W pewnym momencie okazało się, że na Oazę jestem za stara, ta wspólnota już mi nie miała nic do zaproponowania. Niby mogłam być animatorką, ale czułam, że to nie jest to. Domowy Kościół jest dla małżeństw, czyli też nie dla mnie. Wtedy poznałam wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym, dzięki niej pojechałam do Paray-le-Monial, gdzie spotkałam Wspólnotę Emmanuel, w której aktualnie jestem. Miałam wtedy dwadzieścia trzy lata, byłam na trzecim roku studiów. Było dla mnie oczywiste, że Wspólnota Emmanuel to moje powołanie. Na rekolekcjach ignacjańskich rozeznałam, że moją drogą ma być życie konsekrowane. I zrozumiałam, że ma być ono w tej konkretnej Wspólnocie. Emmanuel nie był dla mnie tylko grupą modlitewną, zrozumiałam, że to jest mój sposób życia.

Wspólnota Emmanuel jest nie tylko wspólnotą dla małżeństw, dla osób samotnych, ale także dla sióstr i braci konsekrowanych, dla księży. Jak ta droga wygląda?

Wspólnota Emmanuel to wspólnota wszystkich stanów życia. My jako osoby konsekrowane we wspólnocie rozpoznajemy to jako dar, który otrzymaliśmy. Bo to jest dla nas wielka łaska. Nie idę do klasztoru, gdzie żyję we wspólnocie sióstr, tylko rzeczywiście żyję w świecie tak jak inni członkowie wspólnoty, tyle tylko, że otrzymałam szczególne powołanie do bycia osobą konsekrowaną. Innymi słowy żyję według rad ewangelicznych.

Czyli?

Obowiązują mnie czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Jako że żyję w świecie, to te rady ewangeliczne w naszym życiu wyrażają się inaczej niż w życiu choćby sióstr zakonnych, które zostawiają świat i wchodzą całkowicie w życie wspólnotowe, żyją w klasztorach czy domach zakonnych. My natomiast żyjemy w świecie. Ślub czystości jest oczywisty, wybieramy celibat ze względu na Królestwo Niebieskie, bo tak Pan Jezus mówił w Ewangelii. Nie zawieramy związków małżeńskich, żyjemy w czystości, w celibacie.

Żyjąc i pracując w świecie, same się utrzymujecie. To ubóstwo jest więc inaczej realizowane w Twoim przypadku niż w przypadku sióstr żyjących w zgromadzeniach zakonnych.

My mówimy o prostocie życia. Chodzi o to, że każda z nas jest odpowiedzialna za swoje życie. To znaczy, że ja muszę pracować jak każda osoba żyjąca w świecie. Jednocześnie muszę też myśleć o tym, co będzie ze mną, jeżeli się rozchoruję albo będę na emeryturze. Muszę też na tę emeryturę zapracować, bo mi jej Wspólnota nie zapewni. Żyję takimi samymi problemami jak każdy człowiek świecki. Muszę mieć gdzie mieszkać, muszę mieć pracę, muszę się utrzymać. Praktykowanie ubóstwa w wielu zgromadzeniach jest prostsze, dlatego że siostry rzeczywiście nie mają nic, o wszystko proszą przełożoną. My musimy mieć pewne rzeczy konieczne nam do życia, ale musimy pamiętać o tej prostocie. Myślę, że jest to dla mnie ciągłe wyzwanie – w jaki sposób Pan Jezus wzywa mnie, żyjącą w świecie, do naśladowania Jego ubóstwa.

Jako osoba konsekrowana we Wspólnocie podejmujesz pracę, którą wyznaczy Ci wspólnota, czy sama musisz sobie znaleźć zatrudnienie?

Przeprowadzkę do Warszawy zaproponowały mi osoby odpowiedzialne we wspólnocie. Na początku bracia pomogli mi w szukaniu pracy, ale mi jej nie zapewnili. Jak w jednej szkole skończyła mi się umowa, to musiałam sobie sama znaleźć inne zatrudnienie.

Ty uczysz w szkole, a co robią inne siostry?

Jest wśród nas kilka nauczycielek, jedna z sióstr jest fizykiem i pracuje w służbie zdrowia, inna na przykład pracuje w urzędzie. Z kolei siostry we Francji, których jest znacznie więcej, mają naprawdę różne zawody, niektóre nawet dość oryginalne. Zawsze chwalimy się naszą siostrą, która jest dyspozytorem lotów na dużym międzynarodowym lotnisku. Jest też siostra, która pracuje na przykład jako recepcjonistka w hotelu.

To ewangeliczne ubóstwo, prostotę życia wyrażacie także przez ubiór. Nie nosicie habitów, ale ubieracie się w sposób podobny i dość charakterystyczny, choć może nie dla wszystkich jest oczywiste, że jesteście osobami konsekrowanymi…

Mamy w naszej regule życia takie założenie, że będziemy ubierać się w sposób prosty, kobiecy i jednakowy. Nosimy więc białe bluzki i granatowe spódnice. Te kolory mają konkretne znaczenie. Biały oznacza biel Królestwa Bożego, a niebieski jest to kolor Matki Bożej, kolor pokory i pracy. Oczywiście, kiedy jadę na wycieczkę w góry, to normalnie wkładam spodnie, bo tak jest wygodniej. Nasz strój to nie habit.

A biżuteria, dodatki, makijaż?

W tej kwestii nie ma regulacji, ale… Kiedy wchodzimy na drogę życia konsekrowanego, to  pojawiają się pewne oczywistości. Najpierw jest tak zwany etap przyjęcia powołania, kiedy nie ma żadnego znaku zewnętrznego. Można powiedzieć, że to taki odpowiednik postulatu. Dziewczyna się zastanawia wewnątrz wspólnoty, czy to jest jej droga. Kiedy zaczyna się już etap formacji, czyli taki odpowiednik nowicjatu, to otrzymuje krzyżyk. I wiadomo, drewniany krzyżyk zawieszony na szyi na przykład do głębokiego dekoltu nie pasuje. Już to nas zobowiązuje do pewnego sposobu ubierania się.

W zakonach jest hierarchia, jest przełożona, są mistrzynie nowicjatu, postulatu, junioratu. Jak wygląda kwestia posłuszeństwa w przypadku sióstr konsekrowanych we Wspólnocie Emmanuel?

W naszym przypadku mówi się o dyspozycyjności. To nasze posłuszeństwo wyraża się w dialogu z odpowiedzialnymi za Wspólnotę oraz z siostrą odpowiedzialną za życie konsekrowane. Nie ma takich sytuacji, że odpowiedzialni mi powiedzą, że coś muszę zrobić. Zawsze pytają czy proszą, żebym coś zrobiła. Natomiast ja kiedy podejmuję zaangażowanie do życia w celibacie we Wspólnocie Emmanuel, to podejmuję też zaangażowanie do tego, żeby nie odmawiać z góry, tylko wchodzić w ten dialog z otwartym sercem.

Jak wygląda wasza formacja?

Jeżeli jakaś dziewczyna po dłuższym czasie „przyglądania się” życiu konsekrowanemu we Wspólnocie, decyduje się na rozpoczęcie drogi do celibatu dla Królestwa, to rozeznaje to w dialogu z odpowiedzialnymi i rozpoczyna tak zwany etap przyjęcia i rozeznania powołania. To jest etap podejmowany wewnątrz Wspólnoty, w dyskrecji. Nasze powołanie jest specyficznym powołaniem do życia w świecie, więc chodzi też o zachowanie pełnej wolności. Jeżeli na przykład dziewczyna rozezna, że to jednak nie jest jej droga, to nie może działać pod żadną presją. Ten etap trwa od roku do dwóch lat. Potem zaczyna się etap formacji, na początku którego dziewczyna otrzymuje krzyżyk jako widzialny znak drogi, którą rozpoczęła. Rozpoczęcie każdego z etapów i tego przyjęcia powołania, i formacji odbywa się podczas Mszy świętej w czasie weekendu wspólnotowego. W momencie ofiarowania dziewczyna wypowiada swoją prośbę, a odpowiedzialny przyjmuje ją w imieniu Wspólnoty. Etap formacji trwa cztery lata. Wtedy następuje też ważny czas, kiedy zrywa się z dotychczasowym życiem i wyjeżdża się na dwa lata ścisłej formacji do Francji. To chyba najlepszy czas na takie rzeczywiste rozeznanie, czy to jest moja droga, czy to jest moje powołanie, czy chcę żyć w tej wspólnocie i w ten sposób. Dziewczyny z różnych stron świata mieszkają razem, studiują teologię i duchowość, poznają bliżej siebie same, Wspólnotę, naszą drogę.

Co w praktyce oznacza to zerwanie z dotychczasowym życiem?

W praktyce wiadomo, nie jest to możliwe, żeby zerwać całkowicie kontakty, chociażby z rodziną. Natomiast generalnie jesteśmy zachęcane, i to rzeczywiście bardzo pomaga, żeby zrobić coś w rodzaju takiego zerwania ze światem, ze swoim dotychczasowym życiem, żeby skupić się bardziej na Panu Bogu i czasie formacji, żeby wszystkie zewnętrzne sprawy nas od Niego nie odciągały. Nie używa się na przykład telefonu komórkowego, a to wiele zmienia.

Jakieś zaszłości, nierozwiązane sprawy oddzielamy teraz grubą kreską?

To nie jest tak, że oddzielamy je grubą kreską, dlatego że wszelkie problemy, jakieś zaszłości to nosimy w sobie. Natomiast ten czas jest też po to, żeby je rozwiązać. Dla mnie na przykład w czasie formacji jedną z najpiękniejszych rzeczy był tak zwany dzień pustyni, czyli raz w tygodniu dzień całkowitej ciszy. W czasie takiego dnia w naszym domu formacyjnym jest nieustanna adoracja i spędzamy ten dzień na modlitwie. Jeśli chodzi o takie porządkowanie siebie, porządkowanie życia to jest to fantastyczne. Każda osoba we Wspólnocie ma akompaniatora, czyli osobę, która jej towarzyszy na drodze życia duchowego. A na tym etapie dziewczyny mają także towarzyszącą im w rozeznawaniu powołania siostrę. Natomiast akompaniatorką jest zazwyczaj mężatka.

To są dwa lata takiego życia w odosobnieniu, wyrwania z tego środowiska, z którego pochodzimy. A co dalej?

A potem to już się rozeznaje indywidualnie. Najczęściej proponowany jest jednak powrót do własnego środowiska i do pracy, żeby rozpoznać to powołanie do życia w świecie, więc różnie to wygląda. Są też siostry, które na przykład otrzymują jakąś szczególną misję.

Czy ludzie, wśród których pracujecie w szkole, w szpitalu, w urzędzie, wiedzą, jaki jest wasz status? Mówicie o tym, czy zachowujecie dyskrecję?

Nie obnosimy się z tym, ale jesteśmy sobą. Nie jesteśmy siostrami bezhabitowymi, które mają charyzmat życia ukrytego. Ja mam taką zabawną sytuację, że akurat pracuję u sióstr ze zgromadzenia  honorackiego.

Czyli bezhabitowego.

I pracuję z siostrami zakonnymi, po których tego, że są siostrami, nie widać, bo się ubierają zupełnie po świecku. A ja chodzę na biało-granatowo i większość dzieci w szkole mówi do mnie „siostro”. Taki zabawny aspekt. Ale to jest sprawa drugorzędna.

Ale jak się dobrze przyjrzeć, to ten wasz skromny strój spostrzegawczemu odbiorcy coś może o was powiedzieć.

Tak, rzeczywiście. Szczególnie, kiedy jesteśmy razem – wtedy widać, że jest coś na rzeczy. Jak jesteśmy pojedynczo, to się to tak nie rzuca w oczy. Ktoś tam sobie może pomyśli, że staromodnie się ubrałam.

Nie no, długie spódnice są teraz modne…

Jeszcze granat wszedł w modę, więc nie ma problemu. Natomiast jak już jesteśmy we dwie, trzy, to wtedy widać, kim jesteśmy.

I co, zaczepiają was ludzie?

Owszem, zdarza się, choć raczej rzadko. To jest chyba podobne doświadczenie do tego, jakie mają klerycy, kiedy zaczynają nosić sutannę. Zdarza się, że zaczepiają nas różni ludzie – z takich milszych sytuacji to ostatnio babcia małej dziewczynki wytłumaczyła jej, że nie jesteśmy „góralkami”, tylko paniami, które służą Panu Jezusowi. Zdarzyło mi się też, że w autobusie ktoś, widząc, że odmawiam brewiarz, poprosił mnie o modlitwę.

Was jest tutaj w Polsce zaledwie kilka sióstr. Cały czas modlicie się o nowe powołania. Nie ma zbyt wielu chętnych, bo to trudna droga?

Trudno powiedzieć. Myślę, że w ogóle kryzys powołań, który niewątpliwie ogarnia Europę, jest bardziej związany z kryzysem podejmowania decyzji. Tego doświadczają także osoby, które wchodzą w małżeństwo. Do tego i do małżeństwa, i do zakonu idą coraz starsze osoby, a to na pewno jest trudniejsze. Trudniej być wtedy gliną w czyichś rękach.

Rozmawiałam kiedyś z osobami odpowiedzialnymi za powołaniówkę. Wydawało mi się, że ktoś, kto ma lat trzydzieści parę czy czterdzieści, wstępując do zakonu czy seminarium, jest człowiekiem dojrzałym, wie, czego chce, łatwiej się z nim pracuje. A to jest błąd, bo ci starsi mają już swoje przyzwyczajenia, nawyki, które czasem bardzo trudno wykorzenić. I które utrudniają formację, a nie pomagają jej.

Nasze siostry podejmują zaangażowanie średnio w wieku około trzydziestu pięciu lat. Widać, że u nas to powołanie przychodzi troszkę później. Bo to rzeczywiście jest powołanie do życia w świecie. Wspólnota nie powie młodej dziewczynie, co ma robić ze swoim życiem – sama musi wiedzieć, czego chce. Wstąpisz do zakonu, to ci powiedzą choćby na jakie studia masz iść, albo gdzie masz pracować.

Może dlatego to wasze powołanie jest trudniejsze?

Myślę, że tego nie można porównywać. I tu są plusy i minusy. Swoje powołanie rozpoznałam, jak miałam dwadzieścia siedem lat, a zaangażowanie podjęłam w wieku czterdziestu czterech, więc taka panna młoda to nie jestem. Natomiast gdzieś między trzydziestką a czterdziestką były takie momenty, że zadawałam Panu Jezusowi pytanie, dlaczego On nie powołał mnie wcześniej, jak miałam na przykład dziewiętnaście lat. Po maturze poszłabym do jakiegoś zakonu i miałabym święty spokój, choć pewnie tylko tak mi się zdawało. No, ale w życiu nie chodzi o święty spokój, tylko o znalezienie swojej drogi. I w pewnym momencie zobaczyłam, że rzeczywiście ta droga powołania jest dla mnie drogą do pełnej integracji wewnętrznej i do takiego naprawdę owocnego życia.

A może po prostu Jezus dał Ci czas, żebyś odkryła tę osobistą modlitwę, rozmowę z Nim. W końcu to, co dzieje się między nami a Panam Bogiem, dokonuje się na modlitwie. Jeśli wierzymy, że powołanie to wola Pana Boga, jeśli wierzymy, że to On jest reżyserem naszego życia, to wierzymy, że miał w tym swój cel, dlatego powołał Cię później.

Myślę, że wcześniej po prostu nie byłam jeszcze dojrzała.

Siostry konsekrowane tu w Warszawie mieszkają razem…

Mówimy, że żyjemy we fraterni. Co prawda to śmieszna nazwa, bo fraternia pochodzi od słowa „brat”. Więc czasami sobie żartujemy, że żyjemy w siostrzarni albo w sorelli. Po prostu znalazłyśmy duże mieszkanie, w którym każda ma własny pokój, ale jest też kaplica z Najświętszym Sakramentem, bo mamy tę łaskę, że dostałyśmy od księdza kardynała Nycza zgodę na przechowywanie Najświętszego Sakramentu. Adoracja to bardzo ważny element naszego wspólnego życia. Jako siostry jesteśmy powołane, żeby się modlić w różnych intencjach Kościoła, żeby adorować, żeby się wstawiać za tym światem.

Razem gotujecie, razem robicie zakupy? Jak wygląda wasze codzienne życie?

W każdej fraterni wygląda to trochę inaczej. My umówiłyśmy się, że robimy wspólnie zakupy. Natomiast bardzo trudno jest nam na przykład wspólnie gotować, bo często wracamy późno do domu, ale kiedy to tylko jest możliwe staramy się wspólnie jadać posiłki. Priorytetem jest dla nas modlitwa, staramy się codziennie rano razem przed pracą modlić się modlitwą uwielbienia. To jest wyzwanie, bo zaczynamy o szóstej dwadzieścia. Wieczorem mamy wspólną godzinną adorację. Żeby mieć jakiś rytm życia wspólnego, umówiłyśmy się, że jedno popołudnie w tygodniu spędzamy razem i to nam się udaje. Bracia ze wspólnoty wiedzą, że w ten dzień lepiej nie planować z nami żadnych spotkań.

Bo to jest wasz czas?

Kiedy się spotykamy, staramy się podzielić tym, czym każda z nas w danym momencie żyje. Myślę, że bez tego po prostu nie dałoby się wspólnie żyć i to byłby raczej tylko hotel. Poza tym mamy wtedy też wspólną kolację.

Wesoło jest u was jak się wchodzi. Widać, że ten dom żyje…

Myślę, że to zasługa Kasi – jednej z sióstr, która ma charyzmat przyjmowania gości.

Jak reagują wasi rodzice na takie życie? Jesteście oddane Panu Bogu, ale jednocześnie żyjecie w świecie.

Dla moich rodziców to nie była łatwa decyzja, mimo że są wierzący, zawsze chodzili do kościoła.

I pewnie nawet modlili się o powołania, byle nie ze swojej rodziny?

Tak, najlepiej u sąsiada, ale nie u nas – to jest chyba właśnie ten przypadek. Moja decyzja o życiu konsekrowanym była dla rodziców zdziwieniem i nieprzyjemnym zaskoczeniem. No ale ponieważ jestem dorosła i prowadzę własne życie, więc musieli to zaakceptować. Decyzja o wyjeździe na misje też nie była dla nich łatwa i ciężko to przeżywali.

To troska, rodzice martwią się o swoje dziecko.

Teraz jak widzą, że jestem szczęśliwa, to chyba jest im łatwiej to wszystko przyjmować.

Święta spędzacie razem we wspólnocie, czy z rodzinami?

Różnie to wygląda, w tej chwili to jest, powiedzmy, w takim rytmie raz na dwa lata. Raz w Boże Narodzenie mamy spotkanie siostrzane, raz jedziemy do domu. Z Wielkanocą bywa różnie – czasem spędzamy Triduum z braćmi i siostrami, bo są jakieś akcje ewangelizacyjne, misje.

Jak w tym wszystkim, w tych wszystkich obowiązkach, które są, bo i praca, i życie wspólnotowe, i modlitwa, znaleźć czas dla siebie? Czy w ogóle dbacie o to? A może ten czas dla siebie to jest czas przed Najświętszym Sakramentem?

Czas dla siebie to znaczy, żeby wziąć prysznic i wyprasować swoje ubrania? Taki czas mam, tak że nie ma problemu. Czy czas dla siebie to odpoczynek? Wiadomo, muszę odpocząć, żeby normalnie żyć. Jeśli natomiast chodzi o moje osobiste życie, to dla mnie istotne jest, żeby czas modlitwy rzeczywiście zajmował pierwsze miejsce w moim życiu, co w przypadku osoby aktywnej zawodowo wcale nie jest takie proste. To, że jako siostry mieszkamy razem, bardzo mi w tym pomaga. Kiedy widzę, jak inne siostry się modlą, to mnie samą też to mobilizuje do tego, żeby się modlić. Ja się śmieję, że mam jeszcze drugą kaplicę – taką na kółkach – autobus. W Warszawie w komunikacji miejskiej ludzie mają słuchawki i smartfony, i tyle. Więc w autobusie czy metrze, żeby nie tracić czasu, po prostu się modlę.

Adorować Pana Jezusa każdego dnia mają wszyscy członkowie Wspólnoty Emmanuel, nie tylko siostry. Wiele osób mówi, że to dla nich najtrudniejsza modlitwa. Czy miałaś problem z adoracją?

Myślę, że to jest jakaś łaska. Modlitwa adoracji towarzyszyła mi od czasów nastoletnich, jako coś, co mnie po prostu pociągało. Kiedy poznałam wspólnotę, zobaczyłam, że to jest moje powołanie, bo tu jest adoracja. Niektórzy mają powołanie do modlitwy różańcowej albo brewiarzowej, a my mamy powołanie do takiej prostej modlitwy przed Najświętszym Sakramentem.

Godzinę dziennie? Ile rzeczy można zrobić w tym czasie na przykład w domu..

Nasz założyciel, Piotr Goursart, mówił, że czasami dziewięćdziesiąt dziewięć procent modlitwy to jest taki film w głowie, gdzie wszystko to, co przeżyłam w danym dniu, jakoś się przewija. Myślę, że to też jest jakiś taki sposób na oddanie tego wszystkiego Panu Jezusowi, taka próba skoncentrowania się na Nim i słuchania Jego. Piotr miał tutaj bardzo duże doświadczenie i bardzo wiele osób poprowadził na drodze modlitwy.

A modlitwa uwielbienia?

Jesteśmy wspólnotą charyzmatyczną. Jak na przykład widzimy piękny wschód słońca czy zaćmienie księżyca, to dostajemy taki impuls do tego, żeby uwielbiać Pana Boga. Modlitwa uwielbienia jest oddawaniem Bogu tego, co Mu się należy, bo po prostu jest Bogiem. To modlitwa najbardziej bezinteresowna, bo nie dziękujemy, przepraszamy czy prosimy tylko zachwycamy się Nim. Ale wiadomo, przychodzą także w życiu duchowym momenty trudniejsze i wtedy ta modlitwa naprawdę pomaga. Jestem osobą konsekrowaną i według statutu zobowiązuję się do nadobfitości modlitwy. Wiele z nas podejmuje dodatkowo modlitwę brewiarzową, czy różaniec, czy lectio Divina, czy studium Słowa Bożego. Świadomość, że ja się do tej modlitwy zobowiązałam, codziennie mi pomaga.

Nawet wtedy, kiedy przychodzą te gorsze chwile, na przykład tęsknota za macierzyństwem?Na etapie rozeznania pojawiało się u mnie takie naturalne pragnienie posiadania własnego dziecka. Wtedy wpadł mi w ręce pewien tekst Khalila Gibrana, w którym przeczytałam: „Wasze dzieci nie są waszymi dziećmi, są jak strzały wypuszczone z łuku”. Wtedy sobie uzmysłowiłam, że to rzeczywiście tak jest, że te dzieci, którym ja mogłabym dać życie, są po prostu wypuszczone z łuku. Ja już je oddałam. Wiesz, każdą mamę to czeka, ty też będziesz musiała tego doświadczyć. Dzieci dostajesz na pewien czas, żeby się nimi zaopiekować. One w pewnym momencie pójdą i już nie będą twoje. Teraz mam na przykład uczniów i mogę te swoje uczucia macierzyńskie w inny sposób realizować, bo przecież muszą oni wiedzieć, że nie jestem ich mamą, tylko nauczycielką. Wokół mam też dzieci moich przyjaciół. Mam siostrzenice, które bardzo kocham.

We wspólnocie też dzieci nie brakuje…

Kiedy do mnie jako osoby konsekrowanej przybiega taki berbeć i się do mnie przytula, to ja otrzymuję tę miłość, która tak po ludzku jest mi bardzo potrzebna.

(…)

ciąg dalszy w książce 😉

When JESUS say YES nobody can say no! 🙂

Start typing and press Enter to search